Żołnierze! Kochani moi Bracia i Dzieci. Nadeszła chwila bitwy. Długo czekaliśmy na tę chwilę odwetu i zemsty nad odwiecznym naszym wrogiem. (…) Niech lew mieszka w Waszym sercu – tak, 11 maja 1944 roku, do swoich żołnierzy 2. Korpusu Polskiego pisał generał Władysław Anders, szykując się do decydującego starcia w masywie Monte Cassino.
Nikt tak nie ufał swoim żołnierzom, jak generał Anders. – Będę szafarzem Waszej krwi – mówił do nich w trakcie jednego z wcześniejszych przemówień, wierząc jednocześnie, że poświęcenie w tej bitwie będzie kluczowe dla rewizji sprawy polskiej podczas kolejnych konferencji dotyczących powojennego ładu w Europie. – Żołnierze golili się, czyścili battle-dressy, pastowali buty. Jakby szli na bal, a nie na najcięższy bój – wspominał Tadeusz Czerkawski z 3. Karpackiego Pułku Artylerii Lekkiej. – W końcu nadeszła godzina „H”, punktualnie o 23.00 zrobiło się tak widno dookoła, że w niektórych miejscach można by czytać gazetę – opowiadał Antoni Łapiński z 1. Karpackiego Pułku Artylerii Lekkiej, w czasie bitwy przydzielony do zespołu sanitariuszy-noszowych przy Domku Doktora.
11 maja o godzinie 23.00 rozpoczęło się dwugodzinne przygotowanie artyleryjskie, które miało „zmiękczyć” niemiecką obronę w masywie Monte Cassino. – 2200 dział ziało ponad górami (…) i huk i echo i te łuny wszystkie wybuchów to było coś nie do opisania (…) tak sobie piekło można wyobrazić – opowiadał Edward Głowacki z 4. Pułku Pancernego „Skorpion”. – Kiedy ruszył atak rozdzwoniły się natychmiast linie na całej centrali, słyszałem jak żołnierze żądali wsparcia ogniowego, wydawało się, że artyleria nie uciszyła niemieckich punktów obrony – mówił Zdzisław Skarbek z 3. Karpackiego Batalionu Łączności. – Polewaliśmy lufy wodą, która momentalnie zamieniała się w ukrop. Modliliśmy się, żeby działo się nie rozkalibrowało, żeby iglica wytrzymała, (...) po pierwszych salwach miałem łzy w oczach, (…) a niech któryś pocisk dobrze ich tam rąbnie – opowiadał Jerzy Kostiuk z 3. Karpackiego Pułku Artylerii Lekkiej. – Dostałem rozkaz aby na pozycji obserwatora zmienić żołnierza brytyjskiego, który doznał szoku, stamtąd widziałem jak płonie cały masyw, robiło to niezapomniane wrażenie – wspominał z kolei Jerzy Wojsym Antoniewicz z 6. Lwowskiego Pułku Artylerii Lekkiej.
Punktualnie o godzinie 1.00, już 12 maja, ruszyło polskie natarcie. 3. Dywizja Strzelców z zadaniem opanowania wzgórza 593 i 569 oraz, przy wsparciu 4. Pułku Pancernego „Skorpion”, Gardzieli i Mass Albanetty. Zadaniem 5. Kresowej Dywizji Piechoty było uderzenie na Widmo, San Angelo i wzgórze 575. – Dowódcy zakładali że nawałnica artyleryjska uciszy Niemców i że nie będzie większych problemów z natarciem (…) A okazuje się ze oni tam przetrwali i momentalnie, jak się zaczęło natarcie, to oni zaczęli kosić (...) karabiny maszynowe MG 42 (…) ponad tysiąc sześćset naboi strzela w ciągu minuty, to jest ogromna siła ognia, przy tych łysych górach, gdzie nie można się ukryć, jest zabójcza – wyjaśniał Zbigniew Dłużniewski, sanitariusz z 2. kompanii sanitarnej, 2. Brygady Strzelców Karpackich. – Seria z tego karabinu przecina człowieka jak piła, odcina rękę, nogę – tylko przypadek może sprawić, że człowiek się uchyli i przeżyje – wspominał Edmund Brzozowski z 1. Batalionu Strzelców Karpackich, który został uhonorowany Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari.
Monte Cassino, 18.05.1944 r. Fot. PAP/CAF
– Wypatrzyć tych stanowisk ogromnie trudno, nie wiadomo, gdzie one są, a oczywiście były przygotowywane od kilku miesięcy i zamaskowane, skały mieli żelazem umocnione na to kładli głazy i tam bezpiecznie sobie siedzieli. Gdy ruszyliśmy, od razu po linii zaczęto podawać pierwsze nazwiska. Padł mój przyjaciel, z którym spędziłem całe szkolenie wojskowe – wspominał Tadeusz Mastalski, kapral podchorąży z 6. Batalionu Strzelców Karpackich. – Otrzymywaliśmy zdjęcia lotnicze wykonywane przez RAF, oznaczano tam stanowiska odkryte, niemieckie. (…). Nie wszystkie punkty oporu dało się zlokalizować, Niemcy doskonale wgryźli się w teren, od wielu miesięcy przygotowywali pozycje korzystając z setek pracowników organizacji Todt, a nawet uwag japońskiego eksperta od fortyfikacji – wyjaśniał Henryk Skrzypiński ze sztabu 2. Grupy Artylerii. – Przed samym atakiem można się modlić, ale w trakcie bitwy już nie ma na to czasu, nie można pozwolić aby strach sparaliżował bo wtedy śmierć jest pewna – mówił Tomasz Skrzyński z Pułku Ułanów Karpackich.
– Wtedy bałem się chyba najbardziej podczas całej kampanii włoskiej – dodawał Edmund Brzozowski, odznaczany później wielokrotnie za odwagę, m.in krzyżem Virtuti Militari i biorący udział w pierwszym, najtrudniejszym ataku na wzgórze 593. – Myśmy myśleli, że tam nic nie będzie, szliśmy śmiało, ale trzeba było tak uważać, bo człowiek by sobie nogi połamał takie kolosalne głazy(…) Niemcy wyskoczyli, czekali na nas, zupełnie ich nie było widać dopiero jak się żeśmy zbliżyli na jakieś 20–30 metrów, jak otworzyli ogień, to oni mieli sieć pokrytą zupełnie. Ludzie padali jak pod kosą, ja kosą! Ja nie wiem jak się uchroniłem, Matka Boska mnie uchroniła, z naszej kompani zostało tylko 30 ludzi – opowiadał ze łzami w oczach Jerzy Nowak z 17. Lwowskiego Batalionu, 5. Kresowej Dywizji Piechoty.
Rannych w natarciu na wzgórze 593 niesiono do Batalionowego Punktu Opatrunkowego w tzw. Domku Doktora. Tam również mieścił się punkt dowodzenia 3. Batalionu Strzelców Karpackich, którego żołnierzem był Bonifacy Kowalewski. – Wszedłem do tego domku doktora i do dziś to widzę: nosze stały, bo te nóżki są na noszach, stukali ludzie, doktór Majewski potąd we krwi, to był normalny stół, lampy, tam przecież nic nie było, to wszystko przy lampach czy przy świecach się robiło, i on tam te pierwsze zabiegi, co trzeba było; zastrzyk, czy jak już coś wisiało, obcinał, ja na to popatrzyłem – rzekomo mówili, że później Majewski zemdlał, już dalej nie mógł, przyszedł inny lekarz… – wspominał Kowalewski.
Polscy żołnierze dostarczają amunicję na pozycje. Fot. Wikimedia Commons
– Żołnierze ranni, mimo że otrzymali często środki medyczne, wciąż byli w emocjach, nawet ciężej ranni opowiadali, jak wskakiwali z pistoletami maszynowymi do bunkra, wrzucali granaty (…). Innym razem nie udawało się i Niemcy ich ranili, koledzy ginęli… My noszowi, byliśmy na nogach dwie noce, wyczerpani do cna, nosząc kilometrami rannych żołnierzy… W końcu przyszła i taka myśl, że chciałbym zostać ranny, żeby wreszcie odpocząć… To niezbyt bohaterska myśl, ale gdy człowiek jest tak wyczerpany, myśli aby odpocząć nawet za taką cenę... – opowiadał Antoni Łapiński.
Tymczasem trwał również zacięty bój w Gardzieli, miejscu, w którym do ataku użyto czołgów. – Teren, na którym się spodziewał nieprzyjaciel, że my musimy wejść, zaminowano w niesamowity sposób – opowiadał Edward Głowacki z 4. Pułku Pancernego „Skorpion”. – Na przestrzeni pięciu metrów pierwszy czołg dowódcy wlazł na wiązankę min, nastąpił wybuch, dziewięciotonowa wieża czołgu została wyrzucona na 15 metrów, trzy osoby na miejscu zginęły… Dowódca porucznik Białecki, (...) nie można go było znaleźć, plutonowego, który był kierowcą, znaleziono poparzonego i poranionego, męczył się przez pięć dni w szpitalu i zmarł… Ciało dowódcy czołgu „Sułtan” Ludomira Białeckiego, leżące kilkadziesiąt metrów od czołgu, odnalazł po bitwie kapelan ojciec Adam Studziński.
Pierwszy polski atak, choć nie przełamał niemieckiej obrony, był niezwykle istotny z punktu widzenia sił, które wróg mógł wykorzystać w dolinie Liri, leżącej na lewym skrzydle Polaków. Tym przesmykiem pomiędzy masywem Monte Cassino, a górami Monti Aurunci, atakowały m.in. brytyjskie jednostki pancerne. – Polacy wykrwawili się na tych wzgórzach, to dało nam jednak możliwość przedarcia się przez silną, niemiecką obronę – mówił Garth Wright z brytyjskiej 6. Armoured Division. 2. Korpus Polski faktycznie poniósł wysokie straty, na przykład w niektórych kompaniach 3. DSK wyniosły one nawet 70 procent stanów osobowych. – Dwunastego rano zaczęły schodzić całe grupy tych poranionych, o własnych siłach niektórzy szli. Bo dosłownie zabrakło noszy. Pamiętam, dwóch ich było, przekrzywione hełmy, jeden miał odłamek w oku, a był tak pod wpływem tej emocji, cały czas opowiadał „a ja mu dałem” opowiadał o zdobyciu jakiegoś bunkra (…). Nie narzekał, a przecież miał szalony ból (…), a mimo to żył cały czas walką, że musi ten bunkier zdobyć – opowiadał sanitariusz Zbigniew Dłużniewski. – W nocy z 16 na 17 maja zorganizowany został wypad jednej kompani strzeleckiej, w której ja brałem udział – na Widmo. Niespodziewających się niczego Szwabów zaskoczyliśmy w trakcie posiłku, nie zdążyli nawet dolecieć do swoich bunkrów, kilku zostało zabitych. (…) Jakieś pół godziny potem było kontrnatarcie, ale myśmy już całą kompanią opanowali cały skraj Widma – opowiadał Wiesław Wolwowicz (odznaczony Virtuti Militari) z 16. Lwowskiego Batalionu Strzelców, 5. Kresowej Dywizji Piechoty. – Teren był nieprawdopodobnie zaminowany. Obserwowałem przez lornetkę jak cały nasz patrol wyleciał na minach. Czterech zginęło, reszta była poważnie ranna. Wysłano nas po nich z noszami. Znosiliśmy ich na kolanach bo było zbyt stromo żeby się normalnie poruszać – opowiadał Artur Gospodarczyk z 15. Pułku Ułanów Poznańskich.
Żołnierze Samodzielnej 2 Brygady Pancernej po bitwie o Monte Cassino. 05.1944. Fot. NAC
18 maja około godziny 10.20 pluton 12. Pułku Ułanów Podolskich wszedł do ruin klasztoru i zawiesił na nich proporczyk swojego pułku, a następnie polską flagę. – A na końcu, na wyraźny rozkaz gen. Andersa, flagę angielską. Z litości i poniżej naszej – dodawał z uśmiechem Wiesław Wolwowicz. Jednym z tych, którzy obserwowali zawieszenie polskiej flagi był żołnierz słynnego 12. Pułku Ułanów Podolskich, Eryk Jankowski (odznaczony Virtuti Militari) – Myśmy chcieli udowodnić całemu światu, że żołnierz polski jest lepszy niż żołnierz niemiecki i rosyjski, i że to czego inni nie mogli zrobić, możemy zrobić my – mówił Jankowski.
Kiedy zamknę oczy i wspominam tę bitwę, przypomina mi się słoneczny poranek, dzień przed atakiem. Z Domku Doktora widzę klasztor, jest tak blisko, że wydaje się na dotknięcie ręki. Ale jest złowrogi, milczący, straszny… – mówił Antoni Łapiński. – Smród pola bitwy był nie do wytrzymania. Wszędzie rozkładające się ciała. Widok – makabryczny – dodawał Antoni Mosiewicz z 8. Pułku Artylerii Przeciwlotniczej Ciężkiej. – Widok flagi na Monte Cassino napawał nas dumą – mówił Stosław Kowalski, obserwator artyleryjski przydzielony do jednego z batalionów 5. KDP. – Chcieliśmy iść cały czas naprzód i naprzód – z myślą o Polsce. Stosław Kowalski dodaje łamiącym się głosem i z płaczem: Ciągle wracają do mnie te słowa: My, żołnierze polscy oddaliśmy ducha Bogu, ciało ziemi włoskiej, a serce Polsce…
TEKST | Przemysław Budzich "Kombatant" Nr 5/2024 r.