Polacy, którzy przelewali krew za wolność Polski podczas II wojny światowej zasługują na pamięć i uznanie. Mieszanie do tego bieżącej polityki jest niegodne - pisze Szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Lech Parell w oświadczeniu na wypowiedzi jakie w ostatnim czasie pojawiły się w TV Republika i innych mediach na temat jego wystąpienia podczas uroczystości 80. rocznicy bitwy o Monte Cassino organizowanych przez UdSKiOR na Polskim Cmentarzu Wojennym.
W związku z nieprawdziwymi informacjami jakie w ostatnim czasie pojawiły się w TV Republika i innych mediach za sprawą PP Sławomira Cenckiewicza i Jacka Kurskiego, przedstawiam swoje stanowisko.
18 maja br. na Polskim Cmentarzu Wojennym podczas uroczystości 80. rocznicy bitwy o Monte Cassino organizowanych przez kierowany przeze mnie Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych oddałem hołd polskim żołnierzom walczącym na wszystkich frontach II wojny światowej, w tym Polakom pod przymusem wcielonym do Wehrmachtu, którzy dezerterując lub jako jeńcy wojenni przy najbliższej możliwej okazji przystępowali do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, w tym 2 Korpusu Polskiego gen. Wł. Andersa.
Przywołałem nawet konkretną, symboliczną postać Leona Piesowockiego, Wielkopolanina, robotnika przymusowego w fabryce amunicji na terenie Niemiec, siłą wcielonego do Wehrmachtu, skąd po ucieczce trafił do szeregów 2. Korpusu Polskiego. Jako żołnierz 3. Dywizji Strzelców Karpackich, był on uczestnikiem walk o wyzwolenie Bolonii w kwietniu 1945 r. Pan Leon Piesowocki, który odszedł już wieczną wartę, był wielokrotnie członkiem oficjalnych delegacji państwowych na Monte Cassino.
Wystąpienie zostało nagrodzone długimi brawami. Nie dotarły do mnie żadne głosy oburzenia, a wręcz przeciwnie: podczas rozmów z dziesiątkami osób po zakończeniu uroczystości wyrażano liczne podziękowania za prawdziwe i taktowne przedstawienie skomplikowanych polskich losów.
Uzupełniając informacje dotyczące składu osobowego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie pragnę poinformować, iż praktyka wcielania do nich zbiegów z Wehrmachtu oraz jeńców – Polaków była stosowana bardzo konsekwentnie.
Pierwsze dwa tysiące jeńców z Wehrmachtu zostało wcielonych do PSZ już z frontu północnoafrykańskiego jeszcze w 1943 r. W późniejszym czasie aktów zbiegostwa było znacznie więcej.
Oceniając motywacje zbiegów należy wyraźnie podkreślić, że akty dezercji miały miejsce jeszcze zanim Alianci wylądowali na kontynencie – a więc zanim losy wojny zostały przesądzone definitywnie. Nasi Rodacy uciekali wówczas z armii niemieckiej do lokalnych oddziałów partyzanckich. Głównie we Francji, ale także w Grecji czy Jugosławii.
Władysław Anders od samego początku liczył na możliwość wcielania jeńców i zbiegów z Wehrmachtu. Było tak jeszcze przed skierowaniem polskich oddziałów do walk na Półwyspie Apenińskim. Gen. Anders wręcz uzależniał od tego powodzenie całej operacji. W rozmowie z gen. Henrym Wilsonem oraz gen. Haroldem Alexandrem, w związku z wyrażanymi przez nich obawami o niepełny skład 2 Korpusu, generał stwierdził:
uzupełnienia dla nas napłyną z frontu. […] Wszyscy Polacy, zwłaszcza wcieleni przymusowo do armii niemieckiej, będą dążyli do naszych szeregów na pierwszą wieść, że wojsko polskie walczy na kontynencie.
I tak właśnie było! I ten fakt został podkreślony w przemówieniu.
Jeśli spojrzymy na konkretne liczby to:
- 1 maja 1944 2 Korpus Polski liczył 49 tys. w jednostkach liniowych i 10 tys. na tzw. tyłach.
- 1 maja 1945 2 Korpus Polski liczył 65 tys. w jednostkach liniowych i 75 tys. na tyłach.
Utworzony pod koniec 1944 roku 9 Batalion Strzelców Karpackich składał się niemal wyłącznie z byłych żołnierzy Wehrmachtu i to właśnie on, jako pierwszy, wszedł do wyzwolonej Bolonii.
Warto zauważyć, że proces wcielania do polskiej armii był przemyślany i opracowany. Nasza armia była do niego dobrze przygotowana. Jednym z jego elementów było wydawanie nowych dokumentów, gdzie żołnierzom pozwalano przybrać zmyślone dane osobowe. Wszystko po to, aby nie narazić na represje rodzin pozostawionych w okupowanej Polsce.
Warto w tym miejscu podkreślić, że polityka gen. Andersa w sprawie zbiegów nie była rodzajem samowoli, ale realizacją polityki polskiej. Przed desantem we Francji polskie władze emigracyjne w porozumieniu z naczelnym dowódcą Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych, gen. Dwightem Eisenhowerem przygotowały specjalną ulotkę skierowaną do Polaków służących w Wehrmachcie, by nie strzelali do żołnierzy alianckich i przechodzili na drugą stronę frontu. Jej tekst brzmiał:
POLACY W ARMII NIEMIECKIEJ!
(...)Rząd Rzeczypospolitej rozkazuje Wam:
Nie strzelać do Waszych braci - żołnierzy Wojsk Sprzymierzonych.
Gdy musicie strzelać - chybiać celu.
Przy pierwszej okazji przechodzić do Wojsk Sprzymierzonych lub chować się, by doczekać się ich nadejścia.
Rzetelnie informować Sprzymierzonych, gdy wejdziecie z nimi w styczność.
Z chwilą znalezienia się po stronie Sprzymierzonych meldować, żeście Polacy, prosić o oddzielenie od jeńców niemieckich i zetknięcie z władzami wojskowymi polskimi. Oczekują na Was bracia Wasi walczący obok naszych Sprzymierzeńców o wyzwolenie.
Niech żyje Polska!
Po 16 czerwca 1944 r. do zakończenia działań wojennych w szeregach PSZ znalazło się 90 tys. Polaków, którzy wcześniej przymusowo służyli w niemieckim wojsku. W tym samym czasie na wschodzie, w armii gen. Berlinga, było takich żołnierzy zaledwie 3 tys. Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, czyja polityka była właściwa i dziś powinna być doceniona: komunistów spod znaku PKWN czy też rządu londyńskiego.
Wszystkim żołnierzom, którzy walczyli w Polskich Siłach Zbrojnych przysługują we współczesnej Polsce pełne prawa kombatanckie. Także tym, którzy wcześniej służyli w Wehrmachcie. Nie ma tu żadnego rozróżnienia.
Mogę z łatwością zrozumieć braki wiedzy dr hab. S. Cenckiewicza jednak wyrażam zdziwienie opiniami J. Kurskiego, który wydaje się być specjalistą od tematyki Wehrmachtu, zajmując się nią intensywnie od co najmniej 2005 roku. Mam nadzieję, że informacje, które przestawiłem przydadzą się również Panu Redaktorowi.