Wybierz swój język

Strona głównagodło służby cywilnej
Biuletyn Informacji Publicznej

Bitwa pod Monte Cassino miała rozsławić czyny bojowe polskich żołnierzy, i tak też się stało. Polacy dokonali niemożliwego, znacząc zbocza wzgórza, o które ofiarnie walczyli, własną krwią. Decydując się na atak, gen. Władysław Anders dokonał trudnego, ale koniecznego wyboru.

To była iście straceńcza misja – bilans polskich strat w boju mówi sam za siebie: 923 żołnierzy straciło życie, 2931 odniosło rany. Generał wiedział jednak, że chrzest bojowy 2. Korpusu na włoskiej ziemi będzie krwawy. 81 lat temu, w przededniu polskiej ofensywy pod Monte Cassino, nikt nie chciał być w jego „skórze”. Ciężar decyzji, którą właśnie podejmował, był przygniatający…

Krwawy sprawdzian musi nadejść

Walki o masyw Monte Cassino, otwierające aliantom drogę na Rzym, rozpoczęły się już kilka miesięcy wcześniej, 17 stycznia 1944 roku. W wielomiesięcznej batalii wzięli udział żołnierze aż 10 różnych narodowości z pięciu kontynentów!

Ufortyfikowanych pozycji zacięcie broniły doborowe oddziały niemieckie (1. Dywizja Spadochronowa i 5. Dywizja Górska), o których naczelny dowódca sił alianckich we Włoszech gen. Harold Alexander powiedział: niestety walczymy z najlepszymi żołnierzami na świecie.

Generał Anders w pełni doceniał klasę przeciwnika, wiedział jednak, że prędzej czy później Polacy także wejdą do boju. 24 marca wszystko stało się jasne. Tego dnia polski dowódca, wezwany do siedziby sztabu dowództwa 8. Armii, usłyszał z ust gen. Oliviera Leese’a szczegóły nowej ofensywy. – Nastąpiła chwila ciszy, po czym gen. Leese zwrócił się do gen. Andersa: chyba, że Pan Generał nie zechce podjąć się tego zadania. Wówczas będę musiał szukać innego korpusu, który to trudne zadanie wykona. Następ nie dodał: daję Panu 10 minut czasu do namysłu, po czym proszę o odpowiedź – wspominał szef sztabu 2. Korpusu gen. Kazimierz Wiśniowski.

 

888.jpeg

Monte Cassino, Włochy, 05.1944 r. Dowódca II Korpusu gen. Władysław Anders i brytyjscy generałowie omawiają sytuację przed bitwą. Fot. PAP/CAF

 

Ten krótki czas gen. Anders poświęcił na pogłębioną refleksję: Jeśli zdobędziemy Monte Cassino, a zdobyć je musimy, wysuniemy sprawę polską – obecnie tak stłamszoną – na czoło zagadnień świata i damy rządowi polskiemu nowy atut w obronie naszych praw. Wydaje mi się w obecnych warunkach dla dobra przyszłości narodu i jego dalszych pokoleń zestawienie zysków i strat – przy wykonaniu tego zadania – daje nam saldo dodatnie i stąd też straty przypuszczalne 3500 żołnierzy musimy wziąć na swoje sumienie – szacował.

Wziąłem na siebie wielką odpowiedzialność

W wywiadzie z 1961 roku, wyemitowanym na antenie Radia Wolna Europa osiem lat później, gen. Anders przedstawił dokładne okoliczności, w jakich podjął tę trudną decyzję.

Ważyłem decyzję przez kilkanaście minut, patrząc na mapę i na oznaczone na niej umocnienia nieprzyjacielskie. Zdawałem sobie doskonale sprawę z olbrzymich trudności terenowych, wiedziałem że pozycji bronią wyborowe jednostki niemieckie, że mają one wspaniałe punkty obserwacyjne i że nie ma dla ich broni martwych pól. Rozumiałem, że w tych warunkach straty Korpusu będą duże. Czułem, że w olbrzymiej większości żołnierze korpusu nie przyszli jeszcze całkowicie do siebie po ciężkich łagrach i więzieniach sowieckich. Wiedziałem jednak, że gdybym odmówił wykonania tego zadania, to w ramach ofensywy otrzymam inny odcinek, gdzie – bardzo możliwe – straty byłyby jeszcze większe – tłumaczył.

Polski dowódca czuł jednak, że zdobycie Monte Cassino „miałoby ogromne znaczenie dla sprawy polskiej, byłoby najlepszą odpowiedzią na propagandę sowiecką, że Polacy nie chcą się bić z Niemcami, podtrzymałoby opór walczącego kraju, przyniosło by dużą chwałę dla oręża polskiego”.

Generał godził się na ryzyko, nie była to jednak lekkomyślność z jego strony. Od dłuższego czasu przygotowywał się tego zadania. Wizytował pole bitwy, studiował mapy, odbywał nawet loty samolotem rozpoznawczym! Na pytanie czy natarcie na Monte Cassino było konieczne, generał odparł: – Nie było żadnego innego sposobu. Na głębsze obejście pozycji nie mieliśmy dość sił, ani w ludziach, ani w sprzęcie.

 

998.jpeg

 

Decyzja o ataku na Monte Cassino nie była jednak tak oczywista dla Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego, który w momencie jej podejmowania zmierzał właśnie na front włoski. Obaj dowódcy spotkali się 25 marca w kwaterze 2. Korpusu. Generał Anders relacjonował: – Generał odniósł się ujemnie do tego planu. Twierdził, że straty będą ogromne, a Monte Cassino nie zdobędziemy. – „Pióropusz biały panu się śni” – powiedział mi wprost. (…) Generał Sosnkowski był zdania, że natarcie sojusznicze powinno iść poprzez góry, zostawiając Monte Cassino za lewym skrzydłem. Nie zgadzałem się z tym poglądem. Otwarcie drogi do Rzymu widziałem tak samo jako gen. Alexander: tylko przez zdobycie Monte Cassino”.

Naczelny Wódz, uważając że częściowo został źle zrozumiany, komentował później: Nie doradzałem bynajmniej nie zdobywania Monte Cassino, widziałem natomiast inny sposób zdobycia go i otwarcia drogi na Rzym, aniżeli mordercze dla 2. Korpusu, a moim zdaniem operacyjnie zbędne, natarcie czołowe na umocniony bastion klasztorny.

Triumf za cenę krwi

Niezależnie od wspomnianej różnicy zdań, chrzest bojowy na włoskiej ziemi zbliżał się wielkimi krokami. Dowódca przewidywał długą, zaciętą walkę. W przeddzień ataku w specjalnym rozkazie tak motywował swych żołnierzy: Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię żołnierza polskiego. W chwilach tych będą z nami myśli i serca całego Narodu, podtrzymywać nas będą duchy poległych naszych towarzyszy broni. Niech lew mieszka w Waszym sercu. Żołnierze – za bandycką napaść Niemców na Polskę, za rozbiór Polski wraz z bolszewikami, za tysiące zrujnowanych miast i wsi, za morderstwa i katowanie setek tysięcy naszych sióstr i braci, za miliony wywiezionych Polaków jako niewolników do Niemiec, za niedolę i nieszczęście Kraju, za nasze cierpienia i tułaczkę — z wiarą w sprawiedliwość. Opatrzności Boskiej idziemy naprzód ze świętym hasłem w sercach naszych „Bóg, Honor i Ojczyzna”.

Ostrzał artyleryjski niemieckich pozycji, rozpoczęty 11 maja o godz. 23.00, był zapowiedzią natarcia. Po przygotowaniu ogniowym do boju ruszyła polska piechota. – Co pan generał w tej chwili pomyślał? – pytał o ten pamiętny moment rozmówca gen. Andersa. – Że zaczyna się wielka sprawa. Byłem prawie pewien, że cele wstępne osiągniemy, ale największym moim zmartwieniem było, jak utrzymać zdobyte pozycje. Zwłaszcza, gdy się niebawem okazało, że nasza artyleria nie zdołała obezwładnić niemieckich źródeł ognia i obserwacji.

Wieczorem do kwatery generała przybył dowódca 8. Armii (gen. Leese), dziękując za dotychczasowe poświęcenie. Obwieścił też, że Brytyjczycy, dzięki związaniu sił niemieckich przez 2. Korpus, uchwycili przyczółki wroga w dolinie rzeki Liri. – Losy bitwy ważyły się do końca. Mimo optymistycznych pogłosek, że nieprzyjaciel opuszcza Monte Cassino, bodaj najcięższe i najtrudniejsze walki toczyły się przez cały dzień 17 maja – relacjonował gen. Anders.

 

9789.jpeg

Karpatczycy słuchają Czerwonych maków w wykonaniu orkiestry Alfreda Schütza. Fot. IPN

 

Nazajutrz, 18 maja o godz. 10.30, nad ruinami klasztoru zawisła biało-czerwona flaga. W depeszy do Naczelnego dowódca 2. Korpusu obwieścił: Bóg dał zwycięstwo. (…) Żołnierz przeszedł piekło ognia, umocnień i niespotykanych trudności terenowych, walcząc z najlepszymi oddziałami niemieckimi. Zwycięstwo zostało osiągnięte dzięki bohaterstwu żołnierza.

Sukces w cieniu zdrady

Monte Cassino, jak i inne przykłady chwały naszego oręża, miały poprawić „notowania” Polaków w oczach światowych przywódców. Tym bardziej, że klęska III Rzeszy wydawała się nieunikniona. Generał Anders i jego współpracownicy srogo się jednak zawiedli na swych sojusznikach, którzy osiągnęli – za plecami polskich władz na uchodźstwie – kompromis podczas konferencji jałtańskiej. Spora część przedwojennej Rzeczypospolitej została oddana Stalinowi, który zainstalował marionetkowy rząd nad Wisłą. Większość żołnierzy 2. Korpusu wywodziło się przecież z utraconych właśnie Kresów Wschodnich. Nagle stracili możliwość powrotu w rodzinne strony…

Uważam, że stało się wielkie nieszczęście. (…) Co dzisiaj, my dowódcy, mamy powiedzieć żołnierzowi? Rosja sowiecka, która do roku 1941 była w ścisłym sojuszu z Niemcami, zabiera nam obecnie połowę naszego terytorium, a w pozostałej części chce ustanowić swoje rządy. Wiemy z doświadczenia do czego to zmierza – mówił gen. Anders w rozmowie z brytyjskim premierem, Winstonem Churchillem.

Zwycięzca spod Monte Cassino nie mylił się. Jako rzekomy „wróg ludu” został przez nowe władze nad Wisłą pozbawiony polskiego obywatelstwa. Uchodził za szczególnie groźnego, wszakże niegdyś nie dał się złamać NKWD, a następnie wyprowadził rodaków z sowieckiej, nieludzkiej ziemi. Wśród wielu absurdalnych oszczerstw pod jego adresem był też zarzut o lekkomyślne rzucenie swych żołnierzy na pewną śmierć.

Ataki prasy komunistycznej i nawet niekomunistycznej, że Anders rozrzutnie szafował krwią żołnierza dla swojej jedynie sławy, są głęboko krzywdzące. Nie zapomnę rozmowy z nim, parę tygodni przed bitwą, gdy wezwał mnie z Campobasso. Nie wiedziałem jeszcze nic o przyjęciu przez niego propozycji dowództwa angielskiego, że właśnie polskie oddziały miały przypuścić atak frontowy na Monte Cassino. Był małomówny, zamyślony i jakby zupełnie samotny. Widzę go jeszcze przed namiotem wśród oliwekczy dobrze pamiętam, że na horyzoncie widniał profil klasztoru? Powiedział mi tylko: „Wiesz, wziąłem na siebie wielką odpowiedzialność” i nagle wydał mi się, w tej chwili, najgłębiej sobą: dowódcą, którego cała myśl była ustawiona w jednym kierunku – jak tę odpowiedzialność unieść, jak zadanie spełnić. Widziałem go szereg razy podczas toczącej się bitwy pod Monte Cassino. Jego zadziwiający spokój w tym ogólnym, niesłychanym napięciu uderzał nas wszystkich – charakteryzował generała jego przyjaciel, rotmistrz Józef Czapski.

 

80796.jpeg

Józef Czapski (kuca), obok generał Władysław Anders (w berecie) i Eugeniusz Lubomirski (pierwszy z prawej). Monte Cassino 1944.

Fot. Instytut Literacki Kultura

 

Generał polskich serc

Żołnierze 2. Korpusu wiązali ze swym dowódcą wielkie nadzieje i darzyli go autentycznym szacunkiem. Generał nie pozostawał dłużny. Mało kto, tak jak on, umiał docenić swych podkomendnych. – Zdobyliśmy Cassino dzięki bohaterskiej piechocie, wspaniałej artylerii, dzięki saperom, którzy ponieśli wielki trud, dzięki wojskom łączności, załogom czołgów, dzięki wreszcie wspólnemu wysiłkowi, trudowi i pracy sztabów oraz wszystkich bez wyjątku oddziałów broni i służb. (…) Nie była to tylko bitwa o Cassino – była to bitwa o Polskę. Bitwę tę wygraliśmy – mówił zaraz po bitwie gen. Anders.

Generał Klemens Rudnicki, zastępca dowódcy 5. Kresowej Dywizji Piechoty, tak charakteryzował po latach przełożonego: Bez wygrania najpierw bitwy o serca żołnierskie, żaden wódz nie wygrał jeszcze bitew na polu walki. To była Jego magia, która wywołała nastrój graniczący z ekstazą, nigdy przedtem i potem niespotykaną, w pierwszej i decydującej o istnieniu Korpusu bitwie o Monte Cassino.

Dzięki zaufaniu do jego osoby – dodawał gen. Rudnicki – wyrosło w armii przekonanie, że oko jego spoczywa wszędzie, że wie o każdym patrolu wysłanym na przedpole i że kucharz kompanijny, gotując strawę, stosuje jadłospis przez niego osobiście nakazany. Wielka magia wielkich wodzów!

Te wzgórza pełne są krwi przelanej za wolność. (…) Ta bitwa jest własnością całego Narodu Polskiego – podkreślił w 1959 roku gen. Anders, przemawiając na grobach swoich żołnierzy. Dziesięć lat później uczestniczył w ostatnich w swym życiu obchodach bitwy, która przeszła do historii polskiego oręża. Wkrótce, po śmierci 12 maja 1970 roku, spoczął na tym samym cmentarzu, co ponad 1000 innych bohaterów walk o Monte Cassino. Na zboczach twierdzy, która miała być niezdobyta. Ale przecież wtedy – 80 lat temu – dla Polaków nie było rzeczy niemożliwych.

 

TEKST | Waldemar Kowalski  "Kombatant" Nr 5/2024 r.

Biuletyn Kombatant

nr 4 (412) kwiecień 2025

Kombatant 04.2025okl

Pożegnania

Z głębokim smutkiem zawiadamiam,

że 18 maja 2025 roku zmarł

 

ŚP

mjr Bogusław Nizieński

 

urodzony 2 marca 1928 roku w Wilnie.

Więcej…