27 stycznia 1945 roku żołnierze 60. armii Pierwszego Frontu Ukraińskiego wkroczyli do Auschwitz, niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady. Wyczerpani więźniowie, których było jeszcze ok. 7 tys. – w tym pół tysiąca dzieci – witali ich jako wyzwolicieli. Paradoks sprawił, że żołnierze będący formalnie przedstawicielami totalitaryzmu stalinowskiego, przynieśli wolność więźniom totalitaryzmu hitlerowskiego.
"To była radość! Nie da się tego opisać. Po tym wszystkim, w końcu czuliśmy się wolnymi ludźmi”; „Dali mi pajdę chleba z margaryną. Jej smak do dziś pamiętam”; „Rzucaliśmy się im na szyję z okrzykami radości, z łóżek podnosiły się piszczele rąk” – w taki sposób więźniowie niemieckiego obozu Auschwitz opisywali 27 stycznia 1945 roku, dzień w którym żołnierze Armii Czerwonej otworzyli bramy obozu. Niemożliwe jest do opisania w ludzkich słowach spotkanie uwięzionych, uratowanych od pewnej śmierci z ich wyzwolicielami – podkreśliła Regina Grimberg, francuska Żydówka, członkini ruchu oporu w okupowanej Francji („Ostatnie dni obozu Auschwitz” Andrzej Strzelecki).
Fot: PAP
Dr Irena Konieczna, która była lekarką w szpitalu obozowym wspominała, że na kilka dni przed wejściem żołnierzy radzieckich „w obozie panowała całkowita anarchia”. – Nikt nikogo nie słuchał, nie respektowano więźniarek funkcyjnych. Nie wynoszono z bloków zwłok i nie sprzątano nieczystości. Więźniarki domagały się opieki i żywności, nie było jednocześnie wystarczającej liczby osób chętnych do usług. Niektórym więźniarkom udało się przynieść z magazynów esesmańskich nieco produktów żywnościowych, z których starano się sporządzić gorące posiłki – opisywała.
Zapamiętała, że w dniach „bezkrólewia” miały miejsce rozgrywki osobiste między więźniarkami. – O ile się orientuję, dochodziło do ostrych starć słownych, a nawet rękoczynów między niektórymi więźniarkami. Sama nawet skłoniłam jedną ze współwięźniarek, której zagrażało niebezpieczeństwo, do natychmiastowego opuszczenia obozu. Wiem, że w okresie „bezkrólewia” szereg więźniarek opuściło obóz, udając się pieszo w swoje strony – wspominała. Relacjonowała, że „27 stycznia na teren obozowego szpitala żeńskiego weszło kilku żołnierzy radzieckich – zwiadowców – z karabinami gotowymi do strzału”. – Więźniarki rzuciły się uradowane w ich stronę. W jakiś czas potem wjechał przed bloki wojskowy tabor konny. Gdy żołnierze radzieccy zorientowali się w naszej sytuacji, zaopatrzyli nas w żywność pierwszej jakości (doskonały chleb wojskowy z foremek, suchary i tłuszcz naturalny). W dzień lub w dwa dni potem zjawiło się kilku pięknie zbudowanych i ubranych w czyste, białe, długie kożuchy oficerów radzieckich, którzy przeprowadzili dokładny zwiad co do naszych potrzeb – powiedziała dr Konieczna.
Tova Friedman, podczas wyzwolenia obozu 6‐letnia dziewczynka, podkreśliła, że 27 stycznia traktuje jako swoje drugie urodziny, ponieważ „był to pierwszy dzień reszty jej życia”. – Gdy słońce zaczęło przygasać, po raz pierwszy zobaczyliśmy naszych wyzwolicieli. Stałam obok mamy przy drutach, patrząc na Bramę Śmierci z czerwonej cegły. Otaczał nas tłum składający się głównie z kobiet, którym starczyło sił, by stać godzinami na mrozie. I chociaż większość z nich przypominała ledwo żywe szkielety, znalazły w sobie dość energii, żeby krzyczeć, wiwatować i gwizdać. Po raz pierwszy w życiu słyszałam dźwięki tak pełne radości. (…) Żołnierze otworzyli bramę, a wtedy rozległy się okrzyki powitania. Część więźniów tańczyła, napędzana adrenaliną i poczuciem, że wbrew wszelkim przeciwnościom udało im się uniknąć zagłady. Kobiety rzuciły się naprzód i całowały żołnierzy w policzki. Tak samo robili niektórzy mężczyźni. Inni padli na kolana i obsypywali pocałunkami buty rosyjskich zwycięzców – opisywała Friedman w książce „Byłam dzieckiem z Auschwitz”.
Fot: PAP
Anna Stachowiak, która w 1945 roku również była dzieckiem, opowiadała, że gdy wkroczyli Sowieci, myślała, że są ubrani w piżamy, bo tak właśnie kojarzyły się jej białe ochronne ubrania. – Otworzyły się drzwi baraku. Stało ich kilku. Mówili po rosyjsku. Zrozumiałam: „Giermańcow uże niet”. Dzieci wołały, że są głodne. Kobieta, Rosjanka, wyjęła bułkę z kapustą, przełamała i chciała nam dać, ale oficer zabronił. Nie mogłam tego zrozumieć. Dziś wiem, że gdybym zjadła, to skręciłoby mi kiszki. Potem starsze dziewczyny przyniosły trochę mąki i ugotowały kluchy. To było pierwsze jedzenie – opowiadała. Lidia Maksymowicz, która do Auschwitz przybyła ze swoją mamą w wieku trzech lat, wspominała: Pamiętam, że do baraku dziecięcego weszli nagle żołnierze z czerwoną gwiazdą na czapkach, a nie ekipa Mengelego, którego panicznie się bałyśmy. Dali mi pajdę chleba z margaryną. Jej smak do dziś pamiętam.
Przebywający wtedy w szpitalu obozowym w Auschwitz I Jakub Wolman, tak zapamiętał moment wyzwolenia: To było popołudniu. Weszło trzech Rosjan. Powiem inaczej. Weszło trzech zwiadowców sowieckich w białych, ochronnych płaszczach, bo przecież była zima. Wyglądali jak jakieś duchy. Trudno opisać ich twarze. Na ich widok z bloków zaczęli wychodzić chorzy, zawinięci w koce. Jak tylko zwiadowcy uwolnili się objęć witających ich więźniów, wytłumaczyłem im, w jakim miejscu się znaleźli, że postacie owinięte kocami są chorymi więźniami. Jak stwierdziłem pierwsze oddziały sowieckie podążyły szybko w dalsza drogę. Irena Szczypiorska, która w styczniu 1945 roku była zatrudniona w pralni szpitala dla więźniarek opisywała, że o trzeciej po południu przybiegła do niej na blok znajoma Rosjanka z okrzykiem „Iroczka, nasi w lagrze”. – Na próżno jednak wytężałam wzrok we wskazanym przez nią kierunku. Nic nie widziałam prócz śnieżnych zasp. Nagle… tak, jedna z nich poruszyła się wyraźnie. Byli to zwiadowcy w białych kombinezonach. Po entuzjastycznym wybuchu powitań powiedzieli do nas „Idźcie kobiety na bloki, zabierzcie dzieci (…). My tu przyjdziemy jutro” – relacjonowała. – Przyszli tego samego dnia jeszcze wieczorem. Jeden z nich, ranny, zawołał tylko, żeby mu dać kawałek bandaża, przewinął ramię i pognał dalej. Wpadali grupami. Rzucaliśmy się im na szyję z okrzykami radości, z łóżek podnosiły się piszczele rąk, przesyłając im całusy. Ale oni nie zatrzymywali się na dłużej. Biegli w ślad za uciekającymi Niemcami. Dopiero 28 stycznia nadeszły większe oddziały Armii Czerwonej. Wprost z wozów brałyśmy chleb – wspominała.
Wyzwolenia doczekało około 7 tys. więźniów, wśród nich znajdowało się prawie 500 dzieci,
w tym ponad 60 urodzonych w obozie Fot: PAP
Czeszka Terezie Freundova‐Jírová mówiła, że moment wyzwolenia obozu „to była radość!”. – Nie da się tego opisać. Po tym wszystkim, w końcu czuliśmy się wolnymi ludźmi. Tak. Ludźmi! Do tej pory mianowicie mieliśmy od esesmanów „stempel” mniej wartościowych. Mieliśmy mniej wartości niż bydło – zaznaczyła. A co zobaczyli żołnierze Armii Czerwonej otwierając bramy Auschwitz? – Naszym oczom ukazał się straszliwy widok: ogromna ilość baraków (w Birkenau) (...). W wielu z nich leżeli na pryczach ludzie. Były to szkielety obleczone skórą, z nieobecnym wzrokiem. Oczywiście rozmawialiśmy z nimi. Rozmowy te były jednak krótkie, ponieważ ci pozostali przy życiu ludzie byli zupełnie pozbawieni sił i z trudnością przychodziło im powiedzieć coś bliższego o swoim pobycie w obozie. Cierpieli głód, byli wycieńczeni i chorzy. (…) Płakały kobiety, płakali tak że – nie można tego ukryć – mężczyźni… Można powiedzieć, że na terenie obozu stały piramidy. Jedną stanowiła nagromadzona odzież, inną garnki, jeszcze inną – ludzkie szczęki. Wspomnienia stamtąd zachowałem na całe moje życie. To wszystko było najbardziej poruszające i najstraszniejsze, co zobaczyłem i sfilmowałem podczas wojny – tak moment wejścia do obozu opisywał Aleksander Woroncow, były operator radzieckiej wojskowej ekipy filmowej, która sfilmowała wyzwolony obóz. – Przykro to może mówić, ale dla żołnierza w ataku ciała zabitych to nic wielkiego, napatrzył się na nie przecież. Ale tu było inaczej. Ci ludzie nie zginęli w walce – to było widać. Stos wychudzonych ciał przy ścianie baraku. Śnieg już ich przysypał. A dalej gromada rozstrzelanych. Mężczyźni, kobiety – wspominał radziecki porucznik Jurij Ilinski, cytowany w książce „Ostatnie dni obozu Auschwitz”. Dla niego i jego żołnierzy największym przeżyciem było zobaczenie dzieci za drutami. – Cały tłum dzieci. Od malutkich dwu , trzyletnich, do kilkunastolatków. Wychudzone, obdarte, chore, głodne. Oddawaliśmy im wszystko, co tylko było w żołnierskich plecakach – opowiadał.
Niemcy rozpoczęli przygotowania do likwidacji Auschwitz w sierpniu 1944 roku. Sukcesywnie ewakuowali więźniów w głąb Rzeszy. Do połowy stycznia 1945 roku wyekspediowali ok. 65 tys. osób, w tym niemal wszystkich Polaków, Rosjan i Czechów. Mimo zbliżania się oddziałów radzieckich Niemcy kontynuowali uśmiercanie Żydów. Komory gazowej po raz ostatni użyli w listopadzie 1944 roku. W ciągu września, października i listopada 1944 roku zgładzono większość więźniów‐Żydów zatrudnionych przy obsłudze krematoriów i komór gazowych, jako bezpośrednich świadków eksterminacji. 7 października 1944 roku, podczas powstania więźniów z obsługi krematoriów (Sonder ‐ kommando) zginęło ponad 400 Żydów. Kilkudziesięciu członków Sonderkommando zachowano przy życiu aż do ostatecznej likwidacji obozu. Pod koniec 1944 roku Niemcy palili dokumenty i zacierali świadectwa zbrodni: zasypywali doły z ludzkimi prochami, rozebrali do fundamentów krematorium IV i przygotowali do wysadzenia pozostałe trzy. Zniszczyli je tuż przed opuszczeniem obozu. Henryk Mandelbaum, były członek Sonderkommando, zeznając w marcu 1947 roku opisał rozbieranie i wysadzanie krematoriów. – Zabrano się do rozbiórki krematoriów. Początkowo kazano [nam] zdejmować dachówki, krokwie, kazano demontować piece, (...) borowaliśmy dziury w ścianach do grudnia 1944 roku. Do tych dziur załadowano opatrunki dynamitowe. Wszystkich nas odesłano na obóz, a wtedy wysadzono to wszystko w powietrze – relacjonował.
Uratowani więźniowie cierpieli na gruźlicę, biegunkę głodową i inne choroby,
byli skrajnie wygłodzeni Fot: PAP
Była więźniarka Auschwitz II‐Birkenau, uczestniczka „marszu śmierci” Krystyna Żywulska wspominała, że wszędzie płonęły stosy papierów. – Na wszystkich odcinkach obozu płoną stosy papierów. Przed blokkführersztubą, SS mani depcą płonące stosy, dorzucają wciąż nowe dokumenty, listy zmarłych, niszczą wszystko, co świadczyłoby o prawdzie – opisywała. Wychodząc z obozu kobiety śpiewały: „Żegnaj, straszny Oświęcimie i ty, koszmarne Birkenau. W twych barakach pustych w zimie wiatr żałośnie będzie wiał”.
Ostatni apel w KL Auschwitz odbył się 17 stycznia 1945 roku. Stanęło do niego 67 012 więźniarek i więźniów, w tym w obozie Auschwitz I i Auschwitz II‐Birkenau 31 894, a w podobozach 35 118 osób. Niemieccy naziści zamordowali w Auschwitz ok. 1,1 mln osób, głównie Żydów, a także Polaków, Romów, radzieckich jeńców wojennych oraz ludzi innych narodowości. W 2005 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych uchwaliła dzień 27 stycznia Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Holokaustu.
TEKST | Katarzyna Krzykowska, "Kombatant" Nr 1/2025 r.