Wydawałoby się, że wigilijny wieczór 1914 roku naznaczą żołnierskie: znój, pot i krew, wszak wojenne okopy to nie miejsce na radosne świętowanie Bożego Narodzenia. To prawda, ale dźwięk kolęd, który wybrzmiał 110 lat temu pod Łowczówkiem, był czymś zupełnie wyjątkowym.

 

W wigilijną noc na jednym z odcinków frontu pod Tarnowem ucichły wystrzały z karabinów i świsty kul armatnich. Ustał bitewny zgiełk, który od dwóch dni spędzał młodym strzelcom sen z powiek. Przemarznięci i przemoczeni żołnierze I Brygady szukali wytchnienia. Cieszyli się tym, co mają – spotkaniem z towarzyszami broni, ciepłą strawą czy choćby namiastką świątecznej atmosfery, jaką udało im się odtworzyć.

Legenda Wigilii pod Łowczówkiem, zbudowana przez uczestników bitwy, zawładnęła naszą wyobraźnią. Relacje z frontu, pisane niezwykle barwnym językiem, dobrze oddają dramatyzm tamtych grudniowych dni.

 

 

Zburzony spokój

To miały być spokojne święta, spędzone przez strzelców Józefa Piłsudskiego w Nowym Sączu. Ledwo doszła jednak do nich wiadomość o sformowaniu I Brygady, a już – mimo zmęczenia dotychczasowymi walkami na froncie galicyjskim – musieli szykować się do kolejnej bitwy. Tym razem żołnierski los rzucił ich pod niewielką miejscowość w powiecie tarnowskim, gdzie wykuwać się miała, nie pierwsza już podczas tej wojny, legionowa epopeja.

Pod Łowczówkiem naprzeciw dwóch polskich pułków, wspartych przez siły cesarsko-królewskie, stanęli żołnierze z XXI Korpusu armii rosyjskiej. Pod nieobecność Piłsudskiego, który na wezwanie Austriaków wyjechał do Wiednia, brygadą dowodził jego przyjaciel, szef sztabu ppłk Kazimierz Sosnkowski. Miał do dyspozycji około dwóch tysięcy żołnierzy, młodych, choć już zaprawionych w bojach o niepodległość.

 

Ich duch bojowy był niezmiennie wysoki, jednak zadanie – jakiemu mieli sprostać – nie należało do łatwych. Rosjanie przystąpili do kontrofensywy w Galicji Zachodniej, koncentrując swe uderzenie między Łowczówkiem a Pleśną, co groziło przerwaniem frontu i wyjściem na tyły wojsk austro-węgierskich. Polacy z I Brygady mieli zapobiec okrążeniu poprzez zdobycie i utrzymanie dwóch okolicznych wzgórz.

Sosnkowski nie zamierzał zwlekać. Liczył na zaskoczenie wroga, tym bardziej że dni o tej porze roku były wyjątkowo krótkie, a każde działanie nocą wiązało się z osłabieniem możliwości obronnych wroga. Ponadto, mimo końcówki grudnia, pogoda była znośna, a przecież zawsze mogła ulec pogorszeniu. Padający deszcz i silny wiatr nie były aż takim problemem, jaki mogłyby stanowić mrozy. Oblodzone zbocza wzniesień oraz zalegający na nich śnieg, byłyby dla żołnierzy prawdziwym utrapieniem.

Polacy uderzyli na wroga znienacka, po zmroku 22 grudnia. Już kolejnego dnia udało się wyprzeć nieprzyjaciela. Legioniści okopali się na zdobytych pozycjach, ale sytuacja wciąż była dynamiczna. Rosjanie nie dawali za wygraną, wielokrotnie dokonując kontruderzeń. W pewnym momencie legionistom groziło niemal zupełne odcięcie!

 

Wskutek nieporozumienia polskiego dowództwa z austriackim sztabem doszło do kuriozalnej sytuacji, którą tak opisuje ojciec Kosma Lenczowski, kapelan I Brygady: Rozgniewany Sosnkowski daje rozkaz odmarszu. Pakujemy rannych na wozy, zostawiamy kurę na kuchni i odchodzimy. Błoto – glina do kolan. Musiałem zejść z konia, bo on ze swymi kopytami nie mógł sobie sam podołać. Padają gęste pociski, rozbili nam kuchnie i aptekę. Z trudem i mozołem uszliśmy może 6 km. (...) W tym momencie nadbiega ordynans z rozkazami: wracać na pozycje! Wyobrazić sobie rozpacz naszą. Ale wracamy. W naszych okopach już Moskale, trzeba ich wypierać i wyparto. Sanitariat wrócił do chałupki.

Trudny, lecz wzniosły czas Wigilijny dzień zastał żołnierzy I Brygady w okopach. Miniona, nieprzespana noc, w trakcie której wroga artyleria ostrzeliwała odzyskane przez Polaków pozycje, nie zapowiadała spokoju.

 

" Dzień 24 grudnia w przebiegu tej gwałtownej rozprawy natężeniem nie ustępował dniom poprzednim. Linie walczących tężyły się naprzeciw siebie o 30–40 kroków odległości. Na próżno szalał ogień artylerii nieprzyjacielskiej, nasz front trwał w ogniu, wszystkie rezerwy wcieliwszy w obrót walki" – relacjonował ppłk Sosnkowski.

 

 owczwek 2 onierze do txt

 

22–25 grudnia 1914 r. pod Łowczówkiem w okolicach Tarnowa Legiony Polskie za cenę 128 zabitych
i 342 rannych uniemożliwiły Rosjanom przełamanie frontu

Fot: Centralne Archiwum Wojskowe

 

O poranku Rosjanie zbliżyli się już bardzo blisko do polskiej linii umocnień. Kolejny szturm wydawał się tylko kwestią czasu. Rosjanie nie zamierzali odpuszczać, tym bardziej, że na „swoje” święta – zgodnie z kalendarzem juliańskim – mieli jeszcze poczekać prawie dwa tygodnie.

 

"Podsunęli się Moskale na 30 kroków pod nasze okopy i zarzucali je nieustannym ogniem. Piekło było w powietrzu, huk i trzask nieustanny, granaty waliły po lesie i jęk rannych rozlegał się co chwila" – tak dramaturgię wigilijnych walk oddawał jeden z legionistów, autor wspomnień opublikowanych w „Żołnierzu Polskim” w 23. rocznicę bitwy.

 

Jak czytamy, świadomość wyjątkowości tego dnia w niejednym Polaku rozbudziła ducha walki: Wiara rozżarła się na dobre, że to dzień święta, wigilijny dzień, zawsze w domu, wśród rodziny spędzany, więc żałość okrutna objęła serca żołnierskie i z tej żałości, z gniewu, darliśmy się w ogień, jak nie pamiętam kiedy. Widziałeś wokół siebie przybladłe twarze, zmarszczoną brew, spokojne, zawzięte oko przy kolbie karabinu. Biliśmy celnie, dokładnie, toteż straty Moskali wielkie były tego świątecznego dnia.

Wieczorem, na sporym odcinku frontu, strzały ustały. Gdzieniegdzie tylko słychać było jęki rannych, dochodzące z okopów. Żołnierze I Brygady, korzystając z przestoju w walkach, szukali okazji do wytchnienia. Mimo trudów walk i trosk rysujących się na twarzy, nie zrezygnowali z prób godnego, choć nader skromnego, spędzenia Wigilii.

Wacław Lipiński, uczestnik bitwy i autor dziennika, zapisał: "Godzina za godziną mija, powoli się zmierzcha, krwawe blaski wieczornej zorzy zalewają czerwienią młody las. Wieczór wi­gilijny. Łamiąc się sucharami, bo nie dla wszystkich starczyło opłatków, składamy sobie życzenia, siląc się na humor i beztroskę (…). Pierwsza wigilia spędzona w polu, daleko od rodzinnego domu... Zapada wieczór i biały księżyc osrebrzą las. Po godzinie wycofują nas i cicho, tajemniczo z bagnetami na broni wychodzimy z lasku. Cisza — tylko coraz zaśpiewa kulka i trzaśnie o drzewo".

 Rycina bitwy pod owczwkiem do txt

 

Bitwa pod Łowczówkiem

Fot: Z Bojów Legionów Polskich, cz. 3 "Bitwa pod Łowczówkiem" ze Zbiorów Biblioteki Narodowej.

 

 

Żołnierskie spotkania, organizowane naprędce na pierwszej linii frontu, okazały się prawdziwym fenomenem. Nie była to oczywiście żadna wigilijna uczta, ale wtedy, w tej konkretnej chwili, legioniści cieszyli się z tego, co mieli, a czym można było się podzielić z towarzyszem broni. Życzono sobie lepszego jutra oraz wolnej ojczyzny. Łamiący się głos i łzy już nikogo nie dziwiły.

Nie lada rarytasem miała być kupiona od miejscowego gospodarza kura, o której wspominał kapelan I Brygady. Ta jednak przepadła w nieznanych do końca okolicznościach, spowodowanych sprzecznymi rozkazami, które kazały legionistom opuścić swe pozycje, a następnie… ponownie je zdobywać.

 

"Kury – ani śladu, ogień zagasł, nic nie ma na Wigilię. Przyniesiono choinkę, rannych niewiele, więc aptekarz Łopatka przybrał ją watą zabarwioną krwią żołnierską i blaszkami z konserwowych puszek austriackich, zapalono 3 świeczki, na wierzchu naprędce orzeł polski ołówkiem na papierze narysowany. Gospodarz wyjął prześcieradło, nakryto stół, opłatek po­łożono i trochę chleba, ale naczynia na potrawy było

dostatecznie, ja i dr Rouppert [naczelny lekarz I Brygady – red.] dostaliśmy miski, a reszta próżne puszki z konserw. Podzielono się opłatkiem, złożono sobie wzajemne życzenia „Wolnej Polski”, przegryźli chleba i po uczcie" – czytamy w relacji kapelana.

Możliwość spokojnego spożycia wigilijnego posiłku była prawdziwym luksusem. Część żołnierzy ten wyjątkowy wieczór spędziło bowiem w rowach strzeleckich, obserwując przedpole i trwając na posterunkach. Przybył do nich dowodzący jedną z kompanii ppor. Leopold Lis-Kula oraz ks. Stanisław Żytkiewicz. Także w okopach nie zabrakło modlitwy, refleksji, życzeń i dzielenia się opłatkiem.

 

 

Bóg się rodzi!

Jak Wigilia to oczywiście kolędy, i tak­że ich nie zabrakło pod Łowczówkiem. Nie sposób ustalić, kto i gdzie jako pierwszy zaintonował melodię tych tradycyjnych pieśni, wystarczyła jednak chwila, aby rozniosła się ona po obu stronach wrogich umocnień. Pod­chwycili ją Polacy z I Brygady, jak i ich rodacy w rosyjskich mundurach. Po­noć nawet Austriacy nie stali bezczynnie i sami, po niemiecku, zaśpiewali „Cichą noc” („Stille Nacht”).

Tadeusz Kasprzycki, dowódca słynnej Kadrówki, notował: Noc upływała na porządkowaniu obsady, walce ogniowej, wybuchającej gwałtownie co pewien czas wskutek jakiegoś odgłosu czy ruchu… i śpiewaniu przez obie wrogie linie kolęd. Przed legionowymi batalionami stały „po tamtej stronie” pułki rosyjskie, które wypełniał polski rezerwista.

 

Dźwięk kolęd wprowadził żołnierzy w nieco radośniejszy nastrój, ten jednak – co oczywiste – musiał mieszać się ze wzruszeniem. – Zaintonowano kolędy i pokazały się łzy na policzkach, bo na wspomnienie rodzin, poległych naszych, niepewnej przyszłości Polski, bo Austriacy i Niemcy pary o niej nie puszczą – trudno było nie płakać nawet żołnierzowi – przyznawał ojciec Lenczowski.

Sierżant Rutka opisywał: Gdy po złamaniu się opłatkiem zanucił ktoś z cicha „Lulajże Jezuniu, lulajże lulaj”, podniósł się śpiew z całych okopów, z żółtej linii piachu i poszedł w las do Moskali… Aż tamtych lęk ogarnął. Ściszyli swój ogień, przestali strzelać, a myśmy im śpiewali naszą piosenkę Bożego Narodzenia, wierząc, że jak narodził się Chrystus, tak z trudu naszego i znoju, z naszej krwi przelewanej w ten wigilijny dzień pod Łowczówkiem – narodzi się ojczyzna nasza, Niepodległa Polska Rzeczpospolita.

 

W kolejnej relacji, zamieszczonej w żołnierskim dzienniku Lipińskiego, możemy przeczytać: Co jakiś czas, w gruchocie ognia, przy nieco dysharmonijnym okrzyku rannych, których sypie się coraz więcej, śpiewamy kolędy... Zawodzimy staropolskie „Lulajże Jezuniu, lulajże, lulaj”... składając się z karabinów, na których błyszczące zamki od czasu do czasu kapnie sentymentalna łezka.

Te silne emocje, a nawet łzy, nie osłabiły woli walki. Wręcz przeciwnie, legioniści pałali żądzą odwetu na Rosjanach. – Trzyma się nas dziki upór i gotowiśmy na pazury drzeć się z sybircami, choćby za to, że nam tak piękne święto w kochanym Sączu na nic popsuli – przypomniał autor pracy „Szlakiem I Brygady”.

Wyjątkowe chwile sprzed 110 lat nie umknęły uwadze także przyszłemu premierowi, wówczas legionowemu lekarzowi – Felicjanowi Sławoj-Składkowskiemu. Jak wspominał: W tę noc wigilijną chłopcy nasi w okopach zaczęli śpiewać „Bóg się rodzi”… I oto z okopów rosyjskich Polacy, których dużo jest w dywizjach syberyjskich, podchwycili słowa pieśni i poszła w niebo z dwóch wrogich okopów! Gdy nasi po wspólnym odśpiewaniu kolęd krzyknęli: „Poddajcie się, tam, wy Polacy!” nastała chwila ciszy, a później – już po rosyjsku: „Sibirskije striełki nie sdajutsia”. Straszna jest wojna bratobójcza. Podobno jeden z naszych młodych chłopców wziął do niewoli ojca swego, którego zabrali do wojska rosyjskiego.

 

 

Pierwsze takie święta

O ile Wigilia pod Łowczówkiem – za sprawą spontanicznie organizowanych spotkań między żołnierzami, na których dzielono się opłatkiem, składano życzenia i kolędowano – była wyjątkowa, to wydarzenia z 25 grudnia brutalnie zburzyły tę namiastkę świątecznej atmosfery. „Pierwsze w polu” Boże Narodzenie – jak podkreślał ojciec Kosma – nie napawało optymizmem. Kapłani odprawiają po trzy Msze św., a ja, ani nie wiem, w której stronie Kościół. Pomodliłem się i na tym koniec całej uroczystości – wspominał zakonnik.

 

Tego dnia, już od wczesnych godzin porannych, mimo gęstej mgły, Rosjanie ponowili zmasowane ataki. Legioniści nie zamierzali jednak ograniczyć się tylko do obrony, dokonując kontrnatarć. W pewnym momencie, wskutek odwrotu sił austriackich, Polakom zaczęło zagrażać jednak oskrzydlenie. Odwrót, o który zabiegał już od jakiegoś czasu ppłk Sosnkowski, wydawał się jedyną racjonalną decyzją. Tak też się stało. Około godziny 13:00 nadszedł długo wyczekiwany przez Polaków rozkaz ze sztabu wojsk austro-węgierskich.

 

Kapelan I Brygady opisywał: Bitwa zelżała chwilowo – rozhulała się koło południa. Nie wiem co się stało, ale przyszedł rozkaz zwijać manatki. (...) I już widać odmaszerowujących żołnierzy, wiec pakujemy rannych na wozy, idą mniej ranni, a zostają z braku miejsca ranni w chałupie. Trudno zorganizować pomoc, bo brać rozproszona, błoto straszne i ciemno, bo to już po 16 godz. Mówią, ze Austriacy zwiali, zostawiając nas samych. To szczęście, że nas Moskale nie zgarnęli.

Odwrót oddziału z pierwszej linii walk wcale nie był łatwy. Szczęśliwie polskim oficerom nie zabrakło doświadczenia i przysłowiowej „zimnej krwi”. Polacy umiejętnie, w zorganizowany sposób, opuścili zagrożony odcinek i wycofali się do Wróblowic, skąd przemaszerowali następnie w rejon Lipnicy Murowanej.

 

owczwek 3 gen Sosnkowski

 

Pułkownik Kazimierz Sosnkowski, szef sztabu i zastępca dowódcy I Brygady Legionów Polskich.

Fot: Z bojów Legionów Polskich, cz. 3 "Bitwa pod Łowczówkiem" ze Zbiorów Biblioteki Narodowej.

***

"Żołnierze, w bitwie pod Łowczówkiem daliście dowód męstwa, które szacunkiem przejmuje dla Was szeregi armii, a za które nieprzyjaciel płaci stosami trupów i rannych. Wojenna postawa Wasza wskrzesza dawne tradycje oręża polskiego (…) Uporem swym, hartem i męstwem tego dnia okazanym wystawiliście sobie świadectwo godne tych wszystkich, których sława przyświeca Waszemu orężowi. Dowiedliście, że nie ma wysiłku i nie ma ofiary dość trudnej, byście się nie podjęli, gdy wróg złamać Was pragnie, a Wy zwyciężać chcecie" – podkreślił w przytoczonym wcześniej rozkazie ppłk Sosnkowski.

 

Z bohaterami spod Łowczówka szybko spotkał się wracający z Wied­nia brygadier Piłsudski. Także on nie szczędził pochwał pod adresem młodych strzelców, którzy nie pierwszy raz w tej wojnie dowiedli swej wartości bojowej, zyskując „sławę pierwszorzędnego wojska”.

W bitwie sprzed 110 lat poległo 128 żołnierzy osławionej już I Brygady. Było to kolejne świadectwo – jak tłumaczył Piłsudski – że za honor należenia do naszego grona obficie krwią trzeba płacić.

 

TEKST | Waldemar Kowalski, "Kombatant" Nr 12/2024 r.